Marla weszła za Carmen do jednego z nich. Jak sie
okazało, był to salon. Stały w nim miekkie kanapy i fotele, tworzace kilka przytulnych zakatków, filodendron w wielkiej donicy, kilka okazałych paproci wsród małych stolików i ceglany kominek wznoszacy sie pod obity miedzia sufit, w którym odbijało sie łagodne, miodowe swiatło lamp. Carmen rozsuneła podwójne drzwi i pokazała Marli pokój muzyczny. Na scianach wisiały tu stare instrumenty, a w kacie, pod wychodzacymi na miasto oknami, lsnił czarny koncertowy fortepian. Kolejne drzwi prowadziły do biblioteki, gdzie oszklone półki pełne ksia¿ek siegały sufitu. Pod regałem, zahaczona o górny kant, stała drewniana drabinka na kółkach. W kacie, pod stojakiem z paprocia, przycupnał globus, a pod wychodzacym na zatoke oknem stało akwarium pełne barwnych, Rumunia atrakcyjne egzotycznych ryb. Marla miała wra¿enie, ¿e nigdy nie miała w 128 rece ¿adnej z oprawnych w skóre ksia¿ek, ¿e nigdy nie stała tu przy oknie, patrzac na zatoke, ¿e nigdy nie siedziała na ¿adnej z tych miekkich pluszowych kanap... ale przecie¿ mogła tego po prostu nie pamietac. - Tu sa albumy ze zdjeciami - powiedziała Carmen, moje ciepło 2022 wskazujac półke w rogu. Marla wzieła pierwszy z brzegu, otworzyła go i zobaczyła dzien swojego slubu uwieczniony na fotografiach przed pietnastu laty. Alex, wygladajacy znacznie młodziej w czarnym smokingu, i ona w białej, koronkowej sukni z bardzo długim trenem. Kosciół, przyjecie weselne, taniec, wielki biały tort. Cała rodzina, wszyscy z wyjatkiem Nicka. Nie było go na ¿adnym z tych zdjec. Ale on sam okreslił sie przecie¿ jako „banita”. Marla czuła, ¿e w tej rodzinie był czarna owca. Buntownik. Wyrzutek. Człowiek ¿yjacy według własnych reguł, czesto pozostajacych, jak sie domyslała, w ra¿acej sprzecznosci z zasadami wyznawanymi przez jego matke i starszego brata. Nic dziwnego, ¿e wydał jej sie interesujacy, pierwotny i troche niebezpieczny. Rozmyslajac o Nicku, przygladała sie uwiecznionym na zdjeciach członkom rodziny obecnym na przyjeciu weselnym. Eugenia, w kreacji barwy indygo, z dumnie uniesionym podbródkiem, stała koło siwowłosego, dystyngowanego me¿czyzny, wyraznie znudzonego uroczystoscia. Samuel Cahill, domysliła sie Marla. I kolejne zdjecie, przedstawiajace dwoje starszych ludzi stojacych koło młodej pary. Jej rodzice, bez watpienia. Marle nagle cos scisneło w gardle. Kobieta, bardzo szczupła, miała krótkie ciemne włosy, przenikliwe Kalkulator wynagrodzeń Niskie Podatki oczy, spiczasta brode i wyniosły wyraz twarzy. Koscista figure tej damy opinała bladoró¿owa suknia. Me¿czyzna u jej boku był wysoki i mocno zbudowany, w typie Johna Wayne'a. Wcisniety w elegancki, ciemny garnitur, wygladał nienaturalnie. Jego usmiech - jesli tak mo¿na okreslic ów 129 grymas - był wymuszony i sztuczny, jakby nie potrafił ukryc zniecierpliwienia. Có¿, to chyba jednak nie taka ciepła, kochajaca rodzina, jakiej teraz potrzebuje, pomyslała Marla, rozczarowana. Co